Niewola narracji

Wszyscy tkwimy w szponach historii. Od środka atakują nas własne mity, na zewnątrz – cudze scenariusze. A my gotowi jesteśmy za nie płacić. Każdego dnia słuchamy opowieści i generujemy własne. Niezależnie od tego, czy jesteśmy twórcami czy odbiorcami, pozostajemy w niewoli.

W czym tkwi tajemnica tego magnetyzmu? Może to atawizm. Podobno w pierwotnych strukturach plemiennych wspólne opowieści pełniły bardzo ważną rolę. Spajały grupę i pozwalały poradzić sobie z traumami, takimi jak wojna, choroba czy śmierć. Opowiadającym – a także przewodnikiem – był szaman. Wprowadzał resztę grupy w świat duchowy, różny od tego codziennego, ale i ściśle z nim powiązany. Przenikanie się tych sfer było kluczowe. Nadawało sens doświadczeniom. Nie tylko granicznym, jak umieranie, ale i tym codziennym – polowaniu czy budowaniu domów. Opowieści dopełniały rzeczywistość, wzbogacały ją. Nie służyły czystej rozrywce czy promocji, choć dziś bywa tak na co dzień.



Pogłębioną rolę historii można też obserwować w trakcie spotkań różnych grup wsparcia, gdzie wykorzystuje się jej leczącą moc i działa to w obie strony. Słuchając czyichś przeżyć ćwiczymy empatię i korzystamy z doświadczeń opowiadającego. Mówiąc o sobie, oswajamy trudne przeżycia i mamy szansę spojrzeć na nie szerzej. Zrozumieć pewne rzeczy lepiej i wyciągnąć wnioski, które przełożą się na konkretne działania czy postawy. Dzięki pracy na historiach mądrzejemy.

Zwykle gdy idziemy do kina, sięgamy po książkę czy szukamy nowego serialu, nie myślimy o terapii. Robimy to dla czystej przyjemności – własnej lub wspólnej.  Jednak wierzę, że nawet kino klasy B oswaja nasze lęki i czegoś uczy.
Jeśli wejść od kuchni w strukturę choćby kilku dobrych opowieści, widzimy, że zbudowane są na podobnych zasadach, tylko z innych klocków. A my – jako widz czy czytelnik – ciągle dajemy się nabrać na te same sztuczki. I lubimy to. Nawet, gdy za sprawą przyczyny i skutku, odnajdujemy się nagle o 3 nad ranem w połowie 3 sezonu serialu o piratach, a los każdego z nich jest nam co najmniej nieobojętny. I teraz pytanie kluczowe. Czy czas spędzony z nimi należy uznać za stracony? A jeśli tak, to czy kilka wieczorów z Bergmanem lub dajmy na to Iliadą, to zupełnie inna bajka? Wiele osób powiedziałoby, że tak. Po części się z nimi zgadzam, ale jest we mnie też głos, który mówi, że nie tylko kino czy książka klasy A to obcowanie z kulturą. Ta niższa półka, opatrzona często łatką popkultury lub mainstreamu, też może dać nam coś więcej niż czysty relaks. Poruszyliśmy już tę kwestię we wpisie o złych filmach

Nie ma się co łamać. Opowieści i anegdoty mają nas w swojej opiece i nie da się funkcjonować inaczej. Nie uciekajmy od narracji – korzystajmy z niej. A przy tym dbajmy o to, żeby produkować własną. I mieć udział w budowaniu historii.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
ZOBACZ TAKŻE

13 KOMENTARZE

  1. Owszem, czasem trzeba wrzucić coś lekkiego, ale bez przesady. Na kiepskie filmy i książki naprawdę szkoda czasu. Tyle jest ambitnej lekkiej rozrywki, więc po co poświęcać czas na kolejną część "Szybkich i wściekłych"? I po co zdjęcie Koloseum w tym poście?

NAJPOPULARNIEJSZE

ŚWIEŻE KOMENTARZE