Świat poszedł do przodu tak bardzo, że nie ma już miejsca na potknięcia. Tworzymy rzeczywistość pełną ekspertów, w której przyznanie się do niewiedzy oznacza słabość (zresztą po co pytać, skoro wszystko da się sprawdzić w Google).
Dysonans widać nie tylko w sferze biznesowej. Tu odkąd pracuję bawią mnie różnice między tym, jak firmy prezentują się na zewnątrz i jak wygląda to od środka. Coraz częściej podkreśla się jednak znaczenie tak zwanej marki osobistej. Bo przecież wszystko da się wykreować i sprzedać – szczególnie w internecie.
Odpowiednia otoczka, dobrej jakości grafiki i wzbudzający emocje tekst. A pod spodem może czaić się wszystko, co tylko zna ludzka wyobraźnia. A już na pewno niejedna porażka.
Od małych potknięć po życiowe traumy i osobiste tragedie. Niepowodzenie ma wiele twarzy, a pech pięknie wzbogacił niejedną historię.
Błędy i nieszczęścia nabierają wartości z czasem. dlatego warto o nich mówić. I w ramach szczytnej akcji
Tygodnia Porażki chętnie opowiemy o swoich. W końcu gdyby nie one, nie byłoby tego bloga.
Złe studia, złe początki
Zacznijmy od tego, że wielkim błędem i porażką, która rzuciła cień na późniejsze lata, było to, że nie wiedziałem, czego chcę. W efekcie po liceum próbowałem się dostać na dziennikarstwo (wiedziałem, że chcę pisać, nie wiedziałem tylko, o czym). Nie udało się. Udało się za to z filologią polską. Wybór fatalny. Szkoła poetów nie dawała żadnej przyszłości. Tym bardziej, że szybko porzuciłem plany zostania nauczycielem.
Prześlizgnąłem się, miałem kilka razy wielkiego farta. A potem zaczęła się tułaczka po rynku pracy.
Czy żałuję? Oczywiście, że nie. Ten błąd świetnie mnie ukształtował. Doświadczenie w kilkunastu zawodach uznaję za bezcenne, a na studiach poznałem Michalinę, z którą obecnie prowadzę nie tylko tego bloga;)
Jest dym, ale ognia nie widać, czyli stowarzyszenie
Nie wiedząc, czego chcę, oczywiście obracałem się wśród ludzi o podobnym spojrzeniu na świat. Nudziliśmy się razem, a literatura nie niosła ukojenia. Chcieliśmy robić wielkie rzeczy. Czytaliśmy o takich, tymczasem świat dookoła zdawał się robić z roku na rok tak ponuro dojrzały. Przy takiej perspektywie łatwo wypaść z obiegu.
Wśród setek pomysłów i projektów pojawiło się stowarzyszenie – Olsztyn Wschodni. Nazwa nawiązywała do pustej stacji i takie też w skrócie były losy naszej literacko-artystycznej sytuacyjnej grupy twórczej (poza kilkoma sukcesami).
W tej i wielu podobnych okazjach zachowywałem się identycznie. Wielki zapał na początku, pstryk i totalna niechęć. Wystarczyło krótkie wybicie z rytmu i kolejny projekt lądował w koszu. Z jednej strony mam o to do siebie żal. Mam wrażenie, że przepadło mi sporo okazji. Ale skoro nie zaiskrzyło, może nie było to dla mnie? Może nie byłem gotowy? Wiem na pewno, że dzięki tak różnym próbom zyskałem szerokie doświadczenie. Nie umiałem się w nic zanurzyć, ale miałem dobre pole widzenia. Tu wskazówka dla was. Jeśli też macie słomiany zapał, pamiętajcie, że to sprzyja nauce nowych rzeczy. Wielu nowych rzeczy.
Etat, etat i człowiek przepadł
Przeciętnie człowiek traci najwięcej czasu na sen. Dla mnie sen to jednak wspaniała część życia i za czas stracony uważam ten poświęcony pracy. Przemęczone długie godziny. Czasem nawet gorsze niż na matematyce w szkole. Minuty zawieszone w powietrzu. Jest we mnie jakiś opór w dawaniu z siebie wszystkiego na rzecz kogoś, kto tylko mi za to płaci. Nadmierne zaangażowanie chętnie wykorzysta każdy szef, ale ostatecznie okazuje się, że w biznesie chodzi o biznes, nie o ludzi.
Każda praca była dla mnie przygodą i lekcją. Uczyłem się siebie i ludzi. Z ludźmi mam w życiu największy problem i publicznie zwyczajnie się gubię. Nieśmiały i małomówny przestaję być dopiero przy trzecim piwie. Dlatego podwójnie cenię doświadczenia zdobyte do tej pory w pracy i cieszę się, że mam je za sobą:)
Błędy nie są złe, bo zawsze do czegoś prowadzą. Część z nich da nam wprawdzie po pysku, ale to pomoże tylko nabrać lepszych kształtów, prawda?
Dzielcie się swoimi.
#tydzienporazki #weekforfailure
Szkoda, że z tymi porażkami to tak właśnie jest, że ludzie uważają, że to wstyd i trzeba udawać, że odnosi się same sukcesy. Przez to porażki przeżywa się znacznie gorzej i w samotności! a przecież właśnie na błędach trzeba się uczyć. Dobrze, że napisałeś o tym słomianym zapale, że pomaga to w poszerzeniu horyzontów i nauczeniu się nowych rzeczy 😀 Bo ja ciągle coś zaczynam i nie kończę… a na początku jest taka fascynacja, taki zapał!
Fajny wpis, daje do myślenia. U mnie tez studia to raczej upór przy swoim i trochę szczęścia. Ale uważam, że za mało poświęca się uwagi w szkole temu, jak wygląda rynek pracy. Młodzi ludzie dzięki temu, mogliby zaoszczędzić dużo czasu i jeszcze więcej nerwów. Bo nie oszukujmy się, nie każdy do problemów podchodzi jak do wyzwań 😉
Ale wracając do mnie – ja też jestem p polonistyce i mogę stwierdzić, że wielkich laurów z tego tytułu nigdy nie miałam. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, że gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym inną drogę? Ale jak wspominasz w tekście, gdyby nie to wszystko, nie byłoby mnie takiej, jaka jestem teraz. Te wszystkie kopy w dupę były po coś. Ukształtowały mnie, jako człowieka i jako nową osobowość.
Dokładnie, dlatego warto kombinować, żeby jak najlepiej wykorzystać ten początkowy zapał:)
Młodzi uczą się teorii, dlatego potem skok na głęboką wodę jest tak trudny.
Każda porażka, błąd czy potknięcie czegoś nas uczy. I nie w każdym wypadku sprawdza się powiedzenie, by uczyc sie na czyichś błędach 😉
Każda porażka uczy, każdy upadek zmusza do powstania, każda droga dokądś prowadzi…
Porażki są potrzebne, bo bez nich nie byłoby sukcesów – tych prawdziwych oczywiście 😀
Politycy i wszelkiej maści eksperci żyją ze składania obietnic i formułowania diagnoz, które stają się często nieaktualne już w momencie zapisania. Świetna praca po studiach to zwykłe kłamstwo, nawet w przypadku technologicznych kierunków. Trzeba zaakceptować niepewność jutra, specjalizować się w czymś/uczyć czegoś, co daje satysfakcję i liczyć na szczęście 🙂
Bo przecież porażka to nic złego 🙂