Żądza pieniądza

Nie umiem oszczędzać, nie wierzę w emeryturę, a inwestycje są dla mnie wciąż tajemnicą. Kariera kojarzy mi się z przymusem wstawania o świcie. Etat z rutyną. Pieniądze to dla mnie najgorsze zło, ale kocham je jak każdy. Dlatego chcę przyjrzeć się im bliżej. W tym świecie przelew jest przecież świętem, a kasa niesie wolność i bezpieczeństwo. Wystarczy mieć jej dużo i już każdy sobie sterem, okrętem i żeglarzem. 
Pieniądze nie dają szczęścia, tylko satysfakcję

Trochę Indianin, trochę lekarz, a trochę poszukiwacz skarbów. Milton Noss miał w 1937 wyjątkowego farta. Podczas myśliwskiej wycieczki trafił na szczyt góry Victorio Peak (Nowy Meksyk), gdzie odkrył szyb prowadzący do podziemnej rzeki i kopalni złota, pochodzącej jeszcze z czasów prekolumbijskich. Od około 1300 roku miejsce to było użytkowane przez Olmeków, Azteków, Hohokamów, Tolteków, przedsiębiorczego francuskiego duchownego oraz wodza Apaczów (od którego imienia góra wzięła swoją nazwę). Kopalnia pełniła też rolę skarbca. Znalazły się tam drogocenne przedmioty z różnych okresów.

Z pomocą żony Noss wyniósł z kopalni jakieś sto złotych sztabek. Niektóre źródła dodają do listy złote miecze, figurki czy korony z diamentami. Wystarczająco, żeby omamiony bogactwem lekarz przestał ufać nawet żonie. Wydzierżawił teren u podnóża góry, a wydobyte z niej skarby, systematycznie ukrywał na pustyni.
Nie umiał jednak milczeć i wkrótce temat podjęły gazety, łącząc znalezisko z legendarnym “Złotym Domem”. W miarę jak sprawa nabierała rozgłosu, rosła paranoja odkrywcy oraz jego frustracja. Najlżejsze sztabki ważyły 15 kilogramów. To znacznie utrudniało transport i znalezienie kupca. Noss rozwiódł się z żoną i w dalszym ciągu obsesyjnie eksploatował górę, doprowadzając do zawalenia się części szybów. Mimo posiadania ogromnego skarbu, nie potrafił go spieniężyć i nie miał środków na kolejne prace wydobywcze. W 1948 poznał Charliego Ryana, poszukiwacza ropy, który w zamian za część skarbu zaoferował mu 25 tysięcy dolarów, a potem zastrzelił, jeszcze zanim doszło do wymiany. Nossa pochowano z 2 dolarami w kieszeni. Jego fortuna oficjalnie przepadła. O dostęp do góry walczyła przez jakiś czas porzucona żona, lecz bezskutecznie, bo w sprawę wmieszało się wojsko i ludzie na stanowiskach (podobno sam Nixon).
Z pewnością Noss czuł radość płynącą z odkrycia, posiadania i ukrywania skarbu, ale poza tym znalezisko nie przyniosło mu nic dobrego.

Podobny los spotyka często szczęśliwców, którzy wygrywają na loterii. Z badań przeprowadzonych na uczestnikach loterii na Florydzie wynika, że niemal co dziesiąty zwycięzca-milioner w ciągu 5 lat staje się bankrutem.
Szczególnie inspirujący wydał mi się przykład Williama Posta. Pod koniec lat 80. wygrał ponad 16 milionów dolarów. Ile szczęścia mu to przyniosło? Jego brat wynajął płatnego zabójcę, licząc na spadek. Post przeżył, ale tylko po to, żeby zostać pozwanym przez byłą żonę, która zabrała mu ⅓ wygranej. Niedługo później wylądował w więzieniu, ponieważ strzelał z shotguna do jednego z wierzycieli, a także wspomnianej żony. W chwili śmierci był zadłużony na milion dolarów.

Historia kasą się toczy

Można powiedzieć, że obok koła, ognia i internetu, pieniądze są najważniejszym odkryciem człowieka. To one napędzają historię, wpływając na całe kraje oraz los każdego z osobna. Żeby zrozumieć, dlaczego kasa wierci w głowach tak wielkie dziury, prześledźmy jej dzieje od początku.

Zaczęło się od barteru. Myśliwi, zbieracze i rzemieślnicy wymieniali się towarami. Dzięki temu każdy z nich mógł się skupić na tym, w czym był dobry i co lubił. Miało to swoje wady. Potrzebny był uniwersalny przedmiot, który ułatwi handel, umożliwiając dokładniejsze określenie wartości różnych dóbr, a także pozwoli gromadzić nadwyżki.
W starożytnej Mezopotamii tę rolę doskonale spełniał jęczmień. Był powszechny, produkowano z niego podstawowe dobra – chleb i piwo. W dodatku ziarna można było łatwo policzyć i odmierzyć potrzebną wartość. Każdy pracownik miał z góry określoną pensję wypłacaną w zbożu i również nim płacił podatki należne władcy oraz kapłanom.
Dobrą walutę stanowiły zwierzęta. Z powodzeniem używano też naczyń, muszli, skór, ziaren kakaowca, głów wiewiórek, soli oraz egzotycznych przypraw. Na dłuższą metę nie było to praktyczne i w poszukiwaniu odpowiedniego nośnika człowiek zwrócił się w stronę metali. Grecki obol zawdzięcza swoją nazwę obelos, żelaznym lub miedzianym prętom, które przez pewien czas stanowiły umowny środek płatniczy. Chętniej jednak wykorzystywano metale szlachetne, głównie złoto i srebro. Najczęściej formowano z nich kulki, na których z czasem pojawiły się pieczęcie władców czy miast – miały być gwarantem wartości i zapobiegać fałszerstwom. To doprowadziło do powstania monet, których tradycyjny kształt zawdzięczamy prawdopodobnie Fenicjanom.
Monety były świetnym środkiem płatniczym, ale nie idealnym. Pojawiały się trudności w obracaniu większymi sumami. Zwyczajnie brakowało też surowców, które równoważyłyby wartość innych dóbr. Złotnicy przechowywali kruszec, wystawiając w zamian kwity depozytowe. Z czasem przekształcili się w bankierów. Kwity coraz częściej nie miały pokrycia w towarze. Stanowiły raczej symbol zadłużenia, co z kolei dało początek naliczaniu odsetek. Papierowe pieniądze pojawiły się najpierw w Chinach. Cesarze zmuszali poddanych do wymiany monet na papier, zasilając dzięki temu swój skarbiec. W XVII wieku banknoty przybyły do Europy.
Kolejnym etapem było powstanie pieniądza bezgotówkowego, do czego także przyczynili się Fenicjanie. Wymyślili tabliczki służące do płacenia. Zapisywano na nich należności, które należało później uregulować.
Na końcu drogi – przynajmniej dzisiaj – jest pieniądz elektroniczny. Czyli ciąg cyferek zapisany w pamięci komputera, będący efektem naszych życiowych starań.

Może problemem jest to, że pieniądze od samego początku łączyły się z władzą. Nie trzeba ograniczać wolności jednostki – wystarczy pożyczyć jej kasę. W pełni zrozumie to tylko osoba trzymająca się najgorszej pracy, byle tylko móc spłacić kredyt. Długi mają też całe państwa. Nie szukając daleko – pod koniec listopada 2016 Polska była zadłużona na nieco ponad 910 miliardów zł. Czyli 5,5 tysiąca dolarów w przeliczeniu na mieszkańca (liderem jest Japonia z 85 tysiącami).
U kogo zadłużają się kraje? Żeby nie podsycać teorii spiskowych, wspomnę tylko parę słów o fascynującej rodzinie Rotschildów – jednej z najbogatszych na świecie.
Po pierwsze Amschel Rotschild w latach 60. XVII wieku założył kantor finansowy we Frankfurcie nad Menem. Po drugie spłodził pięciu synów, którzy odziedziczyli smykałkę do interesów. Najstarszy został przy ojcu, a pozostałych czterech wyruszyło odpowiednio do Londynu, Paryża, Neapolu i Wiednia, żeby założyć domy bankowe. Poszło im nad wyraz dobrze. Wystarczy wymienić kilka faktów. Rotschildowie wzięli udział w kampanii napoleońskiej. Nie walczyli – wspierali za to obie strony konfliktu, skupując obligacje wojenne i przy okazji uzależniając walczących od siebie. To dzięki ich pożyczce Wielka Brytania kupiła większościowy pakiet akcji Kanału Sueskiego. Sponsorowali poszukiwaczy złota w Australii i Kalifornii. Podporządkowali sobie całe państwa, uzyskując ważne tytuły i kontrolę nad bankami. A wszystko dzięki manipulacjom, spekulacjom oraz świetnie zorganizowanej siatce szpiegów.

Alternatywy?

Pieniądze przypominają dzisiaj wynalazek, który wymknął się spod kontroli i mści się na swoich twórcach. Jesteśmy od nich uzależnieni, większość społeczeństwa żyje po to, żeby zarabiać. Wydawanie jest proste i wygodne. Nie musimy nosić ze sobą worka muszelek, ani kawałków złota. Z wierzchu wszystko odbywa się cicho i elegancko. A niewidzialne przelewy śmigają wokół nas we wszystkie strony – pieniądz nie lubi przecież spoczynku.
Za późno już, żeby wrócić z raz obranej drogi. Historia mamony pokazuje, że do obecnej sytuacji doprowadziły świadome wybory. Chcieliśmy żyć łatwiej i mieć coś, co określi nasz status społeczny i pomoże poczuć się lepiej od sąsiada. Co pozwoli nam o sobie decydować. Wolność wyboru jest jednak iluzoryczna i jeśli się zastanowić, pieniądze przyniosły więcej strat niż korzyści. 

Powstają alternatywy, komuny czy nawet całe miasta próbujące funkcjonować na innych zasadach. Pisaliśmy o Auroville, które chce żyć bez pieniędzy, a niestety walczy z plagą korupcji. Świetnym pomysłem wydają się też banki czasu, które zakładają wzajemną wymianę usług w oparciu o czas ich trwania. Ale i takie rozwiązanie rodzi typowo ludzkie problemy. Część osób kombinuje, jak się wykpić od roboty, część wymyśla zasady, które powstrzymają tych pierwszych, a jeszcze inni głowią się, jak na tym wszystkim zarobić.  
ZOBACZ TAKŻE

42 KOMENTARZE

  1. gdzieś słyszałam – pieniądze szczęścia nie dają, ale ułatwiają życie. Z wiekiem widzę, jak "rozsądnieje" moje podejście do pieniędzy. W tej chwili jestem w tej szczęśliwej sytuacji że mogę robić to co lubię, a pieniądze pojawiają się przy okazji. Prawda, że praktyczne? 😉

  2. Bardzo dobry tekst, przeczytałam z wielką przyjemnością.
    Mieć pieniądze to fajna sprawa, bo jak by nie patrzeć, otwierają przed człowiekiem sporo możliwości. Ale mimo wszystko nie rozumiem ludzi, dla których stają się one celem samym w samym sobie. Świat się na nich nie kończy, to rzecz nabyta, więc zdrowy rozsądek jest tu mile widziany. Zresztą, jak wszędzie. Pozdrawiam:)

  3. Bardzo ciekawy wpis! Pogoń za pieniądzem i sprowadzanie swojego życia wyłącznie do materialnego wymiaru jest obecnie jedną z przyczyn depresji i frustracji. Wiele osób myśli, że jeśli zaspokoi wszystkie swoje materialne potrzeby, to w końcu będą szczęśliwi i spełnieni. Myślenie to nierzadko wiąże się z zaciąganiem coraz to większej ilości pożyczek, bo przecież taka łatwa pożyczka umożliwi im zakup kolejnej niezbędnej rzeczy. Nie twierdzę, że pożyczanie pieniędzy jest czymś złym, trzeba jednak znać umiar, a kiedy wpadnie się w kłopoty, warto wcześniej skontaktować się z pożyczkodawcą i ustalić najkorzystniejszą dla obu stron formę spłaty zadłużenia.

NAJPOPULARNIEJSZE

ŚWIEŻE KOMENTARZE