system

Wszystko nazwać, wszystko spenetrować!, głosił plakat przy wejściu do łazienki. Obok kuchnia. Tak mała, że można ją pomylić ze schowkiem na szczotki. W pokoju jaszczur o imieniu Leopold bawił się pluszowym misiem.
Saturn, właściciel mieszkania, szedł sztywno przez pasaż. Był uradowany, więc twarze, które mijał, wydawały mu się okrągłe i przyjazne. Właśnie zrobił interes życia. Prężył się jak na wystawie. Gęba lśniła mu ze szczęścia. Zgodził się w ramach eksperymentu jeść wyłącznie mięso przez najbliższe sto trzydzieści dziewięć dni. Przyjął pieniądze. Duże pieniądze. Nie będzie już tracił czasu na zakupy. Obliczył, że zyska ponad półtorej doby. Był podekscytowany tą wizją. Wreszcie znajdzie czas na badania, dokończy projekt, spisze wnioski i uporządkuje papiery. Tyle rzeczy trzeba będzie wykonać!
Wypuścił powietrze z głośnym świstem i ruszył żwawo w stronę kioskarki.
Powietrzu nadano dziś miodowy posmak. Wielkie wentylatory przyjemnie mruczały i obracały się hipnotyzująco wolno. 
– Co podać?! – warknął robot.
Saturn podskoczył i spojrzał na kioskarkę.
– No co? Kupuje pan coś, czy pan nie kupuje, pytanie jest proste. Więc?!
Rozszerzył oczka jak zdziwiony lemur. Roboty były coraz bardziej niemiłe.
– Jak pan nie kupuje – mówiła dalej maszyna – to nie blokować kolejki i won.
– Kupuję, oczywiście że kupuję! Nowy numer Gwiezdnika proszę.
Ucieszył się, bo sobie przypomniał, jaki jest szczęśliwy. Może o nim też kiedyś napiszą? Tygodnik miał siedemset sześćdziesiąt miliardów czytelników we wszystkich tysiąc dwustu pięćdziesięciu trzech koloniach po tej stronie pasa Oriona. Na jego planetce też cieszył się wielką popularnością. 
Niestety kioskarka zdążyła się na niego obrazić i wyłączyła się w trakcie transakcji. Nawet to nie zepsuło jego świetnego nastroju.
Świetny nastrój zepsuł się wieczorem, gdy tylko wrócił do domu. Jego eleganckie buty były na wpół zeżarte. W dodatku musiał posprzątać cztery kupy rozmieszczone w strategicznych punktach mieszania. Wziął jaszczura pod pachy i podniósł.
– Poldek, ile razy mam ci powtarzać… 
Zaniósł go do kuwety.
– Tutaj – warknął i wskazał palcem. – Tu! Rozumiesz?!
Zmiennocieplny zwierz zwiesił zawstydzony łeb. W takich chwilach bał się wielkoluda. Nie miał pojęcia, o co może mu chodzić. 
Trzeciego dnia Saturn wracał ze spaceru po parku. Popatrzył tęsknie na masażery do ćwiczeń. Nie, nie tym razem. Nie miał czasu. Miał do rozwiązania bardzo ważną rzecz. Był o krok od wypracowania systemu, który ułatwi liczenie pierwiastka z każdej liczby bez pomocy kalkulatora. A stąd już prosta droga do wolności.
Po szyi wędrowała mu szczypawka. Chwycił ją palcami, obejrzał dokładnie i rzucił cybergówno na trawnik.
System! To miał być jego pierwszy dar dla cywilizacji. Krzyknął w euforii i skulił się w konspiracyjnej pozie, zacierając ręce i chichocząc.
Przez pierwszy tydzień pojawiały się wprawdzie wizje sałat, ogórków i rzodkiewek z owocami na deser, ale szybko się przyzwyczaił. Z każdym posiłkiem było lepiej. Dostawał świeże i ciepłe dania o wyznaczonych porach. Kurier jeszcze nigdy się nie spóźnił. Oczywiście dlatego, że zatrudniono człowieka, który bał się stracić pracę, a nie maszynę.
Organizatorzy dbali o różnorodność diety. Dostawał więc rozkoszne bawarskie kiełbaski, pieczone żeberka, wielkie plastry jasnej, wędzonej szynki, kurczaki – wydawałoby się, że prosto z rożna, ociekające tłuszczem golonki, chrupiące płaty baraniny, miękkie tatary oraz cielęce móżdżki i języki. Był w szoku, ile odcieni mięsa poznał. Śmiał się ze swoich wcześniejszych obaw. Mama zawsze mówiła, że został powołany do wielkich rzeczy i miała rację.
Minął rozłożysty dąb, najstarsze drzewo w okolicy i wąską alejką dotarł do swojej klatki. Idąc korytarzem, robił w głowie obliczenia.
Leopold uniósł łeb i nasłuchiwał. Wyczuł, że ktoś się zbliża i po chwili rozpoznał kroki Saturna. Za chwilę dojdzie do drzwi, więc jaszczur w pośpiechu odgryzł kawałek kapcia, przeżuł i wypluł kilka kulek papki. Następnie porozrzucał kawałki kału w strategicznych punktach mieszkania. Zdążył. Zadowolony wrócił na swoje legowisko, zanim drzwi się otworzyły.
Z ciasnego korytarza dobiegło głośne westchnięcie. Zniechęcony Saturn podniósł resztki kapci i wrzucił je do tuby na śmieci.  
Na Leopolda jedynie zerknął, odruchowo sprawdził, czy pupil ma świeżą wodę i robaki. Poczuł się bezsilny, miał wrażenie, że ukochany jaszczur sabotuje jego projekty, może nawet jest wynajętym szpiegiem? Zerwał ze ściany wczorajszy szablon. Na nowym zaczął od razu wypisywać wnioski dotyczące systemu. Chciał dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest pierwiastkowanie, dlaczego jest niezbędne ludzkości. Pragnął zrozumieć, co czuł  Abū al-Hasan ibn Alī al-Qalasādī, kiedy pierwszy raz używał świętego symbolu √.
Polduś… musisz mnie wspierać. To są ważne sprawy, naprawdę.
Jaszczur przeczłapał przez pokój i położył się w innym kącie.
Saturn spojrzał na leżącą na stole karkówkę. Powinien ją dokończyć, zanim się zeschnie. Ach, gdyby pozwolili mu zjeść chociaż gruszkę albo plasterek sera…
Palcami oderwał kawałek zimnego mięsa, włożył do ust i zaczął żuć. Wrócił do zawieszonego na ścianie arkusza. Na środku narysował duży √ w kółku, a od kółka odprowadził kilkanaście linii we wszystkie strony. W ten sposób rozbił symbol na rozmaite warstwy, każdą opisał w kilku słowach. Potem słowom przypisał odpowiednie liczby. Szukał powiązań i zaznaczał je szpilkami i kolorowymi sznurkami.
Pukanie do drzwi usłyszał dopiero po jakimś czasie. Był zły, że ktoś wyrwał go z głębokiego zamyślenia, w którym był już o krok od znalezienia ROZWIĄZANIA.
Otworzył drzwi z impetem i zamiarem obrzucenia pukającego ponurym spojrzeniem. To tylko kurier. Przyniósł mu cynaderki na kolację. 
Szesnastego dnia nastąpił przełom. Kolejne połączone nićmi kolumny liczb utworzyły wreszcie wzór. Saturn przegryzał wolno parówkę, z trudem powstrzymując euforię. Przeczesał ręką szalone włosy. Widział wiwatujące tłumy i swoje zdjęcie na okładce Gwiezdnika. Widział, jak udziela wywiadów. W myślach zadawał sobie pytania: Jak pan osiągnął taki sukces? Ile lat trwały badania? Czy ktoś panu pomagał?
Spojrzał na Leopolda i czar prysł. Jaszczur leniwie żuł kolejną porcję obuwia. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał chodzić boso, zmartwił się Saturn, wyrwał but i uderzył nim jaszczura w pysk.
– Nie wolno! 
Poldka dostał dwa miesiące temu od siostry. Nie utrzymywali kontaktu, ale wysyłała mu prezent na każde urodziny, prawdopodobnie tylko po to, żeby przypomnieć mu, że starzeje się i kiedyś umrze. Przyjmował paczki, bo kiedyś wysłała mu rybki, których nie odebrał na czas i zdechły. 
Leopold przerwał jego rozmyślania kupą o wyjątkowo ciężkim zapachu. Nie pomógł świetnie brylujący i pachnący lasem żwirek w kuwecie. 
Dzień kryzysu był czterdziestym szóstym dniem eksperymentu. Poprzedniej nocy na wpół przytomny Saturn odkrył błąd w obliczeniach. Musiał ponownie zestawić równania i dokonać podziałów. Znów prawie nie spał, czerwień jego oczu wyglądała alarmująco. Żyłki wypełniły się krwią i groziły pęknięciem.
O siedemnastej padł na twarz i zasnął. Godzinę później kurier musiał sam otworzyć sobie drzwi, bo pukanie nie dało efektów. Zostawił na stole stek i suszone paski wołowiny, pogłaskał jaszczura i wyszedł.
Saturn spał dobrze do momentu, kiedy jego śpiące ja przypomniało sobie o błędzie. Po serii nieprzyjemnych obrazów, wśród których były pająki, wielka przepaść i publiczne wystąpienia, pojawiła się szkolna tablica, na której lśniącą kredą w prosty opisał problem. Zamiast liter użył symboli, które przypominały hieroglify zapomnianej religii. Nagle rozwiązanie wydało mu się śmiesznie oczywiste. 
Niestety, kiedy się obudził pamiętał tylko, że znalazł odpowiedź. Miotał się po pokoju, a przestraszony jaszczur wodził za nim oczami. 
Saturn powąchał leżące na stole mięso. 
– Jest zepsute! Chcą mnie otruć! 
Oburzył się i wyrzucił kolację do tuby. Rozległ się nieprzyjemny, długi pisk. Skulił się i zasłonił uszy dłońmi. Dociskał je mocno do głowy, ale nawet to nie pomagało. Kiedy pisk minął, spojrzał na Poldka, szukając znaku, który by potwierdził, że dźwięk był prawdziwy.
Rozległo się pukanie. 
Kurier wręczył mu kolację, przy czym powiedział tylko:
– Nie rób tego więcej. 
Saturn jadł w milczeniu i starał się nie myśleć o tym, że kontrolują jego tubę. Później się tym zajmie. Mięso było dobre. Wyjątkowo soczyste. Smakowało bardzo świeżo, jakby zwierzę, z którego je wzięto, zostało zabite dosłownie przed chwilą.
Siedemdziesiątego ósmego dnia obudził się podekscytowany o czwartej nad ranem. Znowu śniły mu się symbole. Ale tym razem je pamiętał. Pamiętał wyraźnie, więc zaczął od razu zapisywać je na arkuszu. Leopold stanął na dwóch łapach i próbował dosięgnąć kartki pyskiem. 
– Odejdź. Idź sobie!
Odepchnął gada.
Niechętnie wyjrzał na zewnątrz, słońce mieszało się już ze smogiem. Chwycił szlafrok i zasłonił nim jedno z okien. Myśl o zimnych kotletach z cielęciny stanęła mu w gardle, ale nie mógł ryzykować utraty dofinansowania. Przerwał pisanie, chciał to mieć już za sobą. Zmusił się i zjadł wszystko, a talerz oddał zmywarce. Żując mięso, zastanawiał się, na jakiej podstawie są kategoryzowane zwierzęta. Dlaczego jada się krowy, nawet młode, ale psa czy kota już nie wypada?
Jaszczur w dalszym ciągu usiłował chwycić pokrytą krzywymi kolumnami liczb i wykresami kartę, więc Saturn przyblokował go udem. Zwierzę przebiegło mu za plecami, żeby spróbować z drugiej strony. 
– Poldek! Przestań!
Gdyby teraz połączyć to z tym, pomyślał, wodząc palcem po karcie, gdyby tutaj dodać jeszcze sumowanie… 
– Tak! Tak, tak, tak! – krzyknął nagle, chwytając zaskoczonego jaszczura za łapy. – Polduś! To jest właśnie to, czego brakowało. Mam, już wszystko, mam! Teraz wystarczy tylko przenieść wyniki i opracować dokumentację.
Za drzwiami stał kurier i głośno stukał w drzwi. 
– Idę, idę, zaraz!
Z żalem puścił łapy jaszczura i poszedł otworzyć drzwi. A tam plastry wędzonego boczku i pikantne skrzydełka.
– Smacznego!
Saturn popatrzył na dostawcę i poczuł, jak wzbiera w nim złość. 
– Przynosisz mi codziennie jedzenie i nagle mówisz: smacznego? 
– O co ci chodzi?
– Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego wcześniej nic… Ach, rozumiem. 
Przyjrzał mu się dokładniej. Ten kurier był robotem.
– Mogę nic nie mówić, jak ci nie pasuje. Nie płacą mi za twój dobry humor. Żegnam ozięble.
Robot wcisnął mu pakunek i poszedł sobie. 
– To ja też żegnam! – warknął Saturn i trzasnął drzwiami.
Zdenerwowany wszedł do łazienki i obmył twarz wodą. W tym czasie Leopold wreszcie doskoczył i schwycił arkusz z danymi. Zanim wybiegł z mieszkania, zdążył jeszcze przewrócić drabinę, która przyblokowała wyjście z łazienki. 
Saturn usłyszał plaśnięcia łap na korytarzu. Przestraszył się i pchnął drzwi, ale nie ustąpiły. Naparł mocniej, zaczął wrzeszczeć, lecz i to nie przyniosło efektów. 
Po kilkunastu próbach wyważenia ich miał stłuczony bark i szparę szeroką na kilka centymetrów, przez którą nie sposób było się przecisnąć. Mimo to próbował. Naciskał, aż do oczu napływały mu łzy, nie umiał się poddać. 
Leopold podreptał długim korytarzem do wyjścia, skoczył na klamkę i wybiegł na zewnątrz. W pysku niósł zapisany arkusz. Minął najstarsze drzewo w okolicy i przepadł w zaroślach. Misja skończona!
Poprzedni artykułNotatki Laury Palmer
Następny artykułHistorie listem się toczą
ZOBACZ TAKŻE

11 KOMENTARZE

NAJPOPULARNIEJSZE

ŚWIEŻE KOMENTARZE